sporo tych kłamstw i pomówień?

 

 

 

Od paru lat znana jest sprawa molestowania pewnej nastolatki przez księdza Mirosława Bużana, na którego już zapadł wyrok skazujący i prawomocny. Od paru tygodni jest jeszcze głośniej o sprawie, bowiem wiele (a nawet - niemal wszystko) wskazuje na to, że księdza wrobiono i że gdański sąd znowu popełnił pomyłkę.

Historia niemal jak z sensacyjnego filmu – nastolatka oskarża księdza o niegodny występek, ale po dwóch latach zwierzyła się (co zostało nagrane), że za kłamliwe zeznania, jej rodzice otrzymali pieniądze od osoby, która „nie przepadała za księdzem”.

Sam ksiądz omawia tę sprawę – „W tym samym czasie umierał mój ojciec i to wszystko tym bardziej bolało. Zostałem zeszmacony, wyrzucony poza nawias. Ciągle zadaję sobie pytanie o sens cierpienia. Człowiek pokutuje, jeśli zawini. A w tym przypadku? Proszę uwierzyć, że od momentu tamtego oskarżenia każdego dnia budzę się z tą myślą. Zastanawiałem się też, jakim cudem udawało się wodzić za nos młodej dziewczynie pedagogów, psychologa, prokuraturę? Z jednym sąsiadem jestem w konflikcie od lat. Wiem o skargach do księdza arcybiskupa, które na mnie pisał. Mówiłem o tym w prokuraturze i w sądzie, ale nikt mnie nie słuchał. Do końca jednak wierzyłem, że zostanę uniewinniony. Dopiero kiedy zapadł wyrok w drugiej instancji, zacząłem działać. Mój krewny nagrał wyznanie dziewczyny. Wyrok jest wyrokiem i pewnie kilka lat potrwa, zanim uda się go skasować. Najważniejsze dla mnie jest odzyskanie dobrego imienia. Im szybciej, tym lepiej. Co taka niedojrzała nastolatka może myśleć o sądach, sprawiedliwości, wartościach? Dużo o tym myślałem, o jej wcześniejszych problemach wychowawczych, o motywach, o rodzicach. Wybaczyłem jej”.

Teraz fachowcy będą tygodniami badać, czy nagrane wypowiedzi są autentyczne i dowodzą, że księdza istotnie wrobiono, zatem czy rzeczywiście zostały wypowiedziane przez nieletnią - a rzekomą - ofiarę.

Pośród wielu wyroków skazujących duchownych, to chyba pierwszy głośny przypadek, dowodzący, że jednak i w tej materii sądy popełniają błędy.

 

Można dorzucić znany przypadek Czesława Kowalczyka - za niepopełnione zabójstwo spędził w areszcie wiele lat i prawdopodobnie otrzyma rekordowe odszkodowanie od naszego Państwa, czyli od nas. Po wyjściu z sali sądowej mówił - „Straciłem rodzinę. Spędziłem w więzieniu 12 lat, trzy miesiące i dziewięć dni. Za zabójstwo. Nie zabiłem tego człowieka, z całą sprawą nie miałem nic wspólnego. Co mogę czuć? Tego się nie da opisać”.

 

Sprawa pewnej nawiedzonej pisarki a doktorantki ciągle czeka na wyjaśnienie, bo tu również gdańskie sądownictwo przewaliło proces IC692/09, co w końcu musi wyjść na jaw.

 

Nie daj Bóg, aby obywatel został wskazany przez innego obywatela (złośliwca, nawiedzeńca, idiotę, świadka koronnego), zaś sprawą zajęliby się mało kompetentni lub przepracowani prokuratorzy i sędziowie. Ilu z nas w wygodnym fotelu ogląda sobie filmy, w których kogoś wrobiono w morderstwo i w ostatniej chwili komuś udaje się wstrzymać wykonanie kary śmierci. To zwykle świetne obrazy, trzymające w napięciu, zwłaszcza w amerykańskich filmach, w których elektrycy montują system, aby razić delikwenta, niczym grom z jasnego nieba, niezależnie od tego, czy jest winien, czy nie jest, bowiem ani monterów, ani kata nie interesuje prawda – oni rutynowo a bezdusznie wykonują wyrok w imieniu swojego państwa.

Wspaniale to się ogląda, choć oczywiście nikt nie bierze pod uwagę, że to może spotkać także nas (poza najsurowszymi karami, których u nas nie ma). Podobnie jest z filmami dokumentalnymi o koszmarnych wypadkach lotniczych. Nawet jeśli ktoś sporo lata, to ogląda tego typu dramaty niczym program o Indianach znad Amazonki - całkowita egzotyka, której sam nigdy przecież (jak mniema) nie doświadczy.

Kto poważnie rozważa możliwość łażenia po sądach, bo jakiejś niedojrzałej siksie (w przypadku księdza) lub przeciwnie, nieco wiekowej doktorantce (jak w przypadku procesów dotyczących konfliktu na portalu NaszaKlasa), coś się ubzdurało? I jak tylko tego typu sprawy wezmą w swoje łapy niedorobieni prawnicy, to mamy kolejną pomyłkę sądową. Być może oceny wystawiane tym ludziom są zbyt surowe, zbyt emocjonalne, a może nawet zbyt niesprawiedliwe i krzywdzące (bo zapewne mają więcej sukcesów, niż wpadek), ale poszkodowanych to mało interesuje, że taki czy inny mecenas, prokurator lub sędzia tylko jeden jedyny raz upadł na głowę w naszej sprawie, zaś w pozostałych był dzielnym i wzorowym rycerzem Temidy.

 

„Ta inicjatywa jest po prostu niepoważna, a ktoś, kto w niej uczestniczy jest niepoważnym człowiekiem” - tak 25 października 2012 w TVN24 prof. Leszek Balcerowicz ocenił propozycję PiS, aby premierem został prof. Piotr Gliński. Według byłego wicepremiera a ministra finansów, jest to „czysta deklaracja”, a tym samym „rodzaj publicznego oszustwa”. Ponadto uważa, że „Trzeba domagać się takich samych kryteriów uczciwości od ludzi działających w polityce, jakich domagamy się w stosunkach prywatnych. Nie może być podwójnej moralności”.

Jak to nie można mieć zdwojonej moralności? Przecież to popularna postawa, nie tylko w polityce, ale także podczas spraw sądowych, w tym wspomnianej pisarki, która na znanym portalu upatrzyła sobie pewnego dyskutanta* i nawoływała innych użytkowników, aby składali na niego doniesienia do admina celem zablokowania jego udzielania się na tym forum (ponadto podczas głosowania, poparła gawroszy, którzy postulowali zdjęcie go z funkcji moderatora), lecz kiedy on składał doniesienia, że ich wpisy łamią regulamin portalu, to publicznie nazywała takie informacje donosami. Kiedy sprawy oddała do dwóch sądów, to była przekonana, że działa w sposób bardzo cywilizowany i naturalny, zaś wcześniejsze udanie się na komisariat policji uznała za swoją prawidłową postawę obywatelską i złożyła tamże doniesienie popełnienia przewiny, natomiast opisywanie jej publicznych nieetycznych wyczynów nazywa naruszaniem jej prywatności, kłamstwem i donosicielstwem. Jest tu typową hipokrytką, ale to miano również się jej nie spodobało i to tak bardzo, że sporządziła odpowiedni pozew w tej sprawie. Autorka „Symfonii” uważa, że ma prawo oceniać i odróżniać donosy od doniesień, według swoich kryteriów, bo czuje się specjalistką w tej dziedzinie – czyżby doktorat był w tej materii? Pani pewnie uważa, że ma wyłączność na prawo do oceny – ona składa doniesienia, lecz jej oponenci składają donosy.

I gdański sędzia Midziak przyjął jej argumenty, nakazując w wyroku m.in. przeproszenie pisarki za sugestie, że jakoby „zachowywała się niegodnie, nieuprzejmie, obelżywie i wulgarnie”, czyli ów prawnik wykazał się całkowitym brakiem umiejętności czytania ze zrozumieniem oraz poprawnego oceniania! Popełnił błąd, wielokrotnie podkreślany przez Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, polegający na osądzaniu wypowiedzi ocennych, które NIE POWINNY być rozpatrywane przez sąd!

Zdaniem mecenasa Kolankiewicza, dobre imię pisarki zostało spostponowane, a opisywanie jej jako hipokrytki godzi w jej dobre imię, a imię to (i nazwisko) czytelnikom jej dzieł powinno kojarzyć się wyłącznie z miłą, uprzejmą i pracowitą osobą, zatem wszelkie rozważania na różne tematy (w tym o jej hipokryzji) powinny być wykasowane z obszaru internetu.

 

Prof. Balcerowicz wspomina także o publicznym oszustwie. Otóż pisarka publicznie sfałszowała podpis i pomówiła, zatem również dokonała publicznego oszustwa i co? Czy ktokolwiek jest to w stanie wyjaśnić? Czy sama pisarka (po wykazaniu jej owych przewin) będzie na tyle honorowa i – aby udowodnić, że nie jest hipokrytką – przeprosi blogera* i złoży wniosek o unieważnienie kuriozalnego wyroku wydanego przez sędziego Midziaka? A czy zwróci wszelkie koszta związane z jej sądowymi bojami opartymi na jej zwidach?

 

Ostatnio media żyją bulwersującą wpadką sopockiej prokuratury. Otóż jej szefowa, Barbara Skibicka, powołując się na ustawę o dostępie do informacji publicznej, zdradziła szczegóły z życia prywatnego Marty Kaczyńskiej - poinformowała jeden z brukowców o tym, że córka Marii i Lecha Kaczyńskich po rozwodzie (5 lat temu) ujawniła, że jej pierwszy mąż nie jest ojcem ich córki i wystąpiła do sądu o zaprzeczenie ojcostwa. Prokuratura wszczęła postępowanie w tej przeciekowej sprawie.

Parę lat temu, wspomniana i coraz bardziej znana pisarka sfałszowała podpis na portalu NK oraz pomówiła (mimo że paru jej sympatyków jednak przestrzegało ją przed popełnieniem tej pomyłki) również wspomnianego blogera, że założył dodatkowe konto na nazwisko Kawalec i że doskwiera dyskutantom (w tym jej) na dwa fronty, przy czym ten drugi front był wyjątkowo paskudny. Kiedy ów bloger omawiał jej czyny (w tym fałszerstwo i pomówienie) w aspekcie innych wyczynów naszej młodzieży, produkującej się na NK, postanowiła złożyć doniesienie na ręce policji oraz wespół ze swoim mecenasem Kolankiewiczem wytoczyli dwie sprawy sądowe. Wcześniej jednak wystosowali żądanie skasowania notek opisującej jej przewiny, zażądali przeprosin i 20 tys. zł pod groźbą zawleczenia sprawy do sądu, jeśli pieniążki nie wpłyną na podany numer konta w ciągu 7 dni.

Mecenas popełnił albo oszustwo, albo wykazał się dyletanctwem, ponieważ sformułowane zarzuty sprytnie pozmieniał (np. zarzut pisania „pikantnych żartów” zamienił na „wulgarne żarty”), natomiast sędzia Midziak nie dostrzegł tego przeinaczenia i wydał wyrok skazujący. Ponadto sędzia zignorował wątek fałszerstwa (uznał za omyłkę) oraz w ogóle nie rozpatrywał najważniejszej sprawy (pomówienia, że dziennikarz obywatelski* pisał jako Kawalec), co jest dodatkowym skandalem. Ponadto uznał, że pisarka nie zachowywała się niegodnie i nieżyczliwie (choć sugerowała blogerowi chorobę psychiczną i zwyzywała go od ohydnych), czym wykazał swoją całkowitą niekompetencję w dziedzinie prowadzenia procesów o zniesławienie.

 

Na poczytnym portalu NowyEkran, zainstalował się zwolennik (taka nawiedzona a gawroszowata propagandowa tuba) wspomnianej pisarki, a uczynił to pod tyle lapidarnym, co niewiele mówiącym nikiem – p..p. Gdyby wytoczyć jemu proces w identycznej sprawie (zniesławienie), to miałby pewny wyrok skazujący. To kolejny hipokryta, tym razem poplecznik pisarki – ona za znacznie słabszą krytykę złożyła pozew, natomiast jej znajomy sobie na tyle szarżuje, że gdyby przyłożyć tę samą miarę zastosowaną przez pisarkę do blogera, to tajemnicza postać p..p powinna zainkasować znacznie surowszy wyrok, niż ten bloger...

Oto anonimowe wypowiedzi (a jest ich znacznie więcej) postaci p..p skierowane do blogera na portalu NE, sugerujące poważne zarzuty z dziedziny pomówienia, co jest groteskowe, bowiem jego znajoma pisarka za skromniejsze działania dawno podjęła decyzję o skierowaniu swych kroków w kierunku Temidy:

- Założył fikcyjne konto, pod ukryciem którego obrażał niewybrednie ludzi. Został przyłapany na gorącym uczynku, jak pomyłkowo się zalogował na to konto.. jest dowód. W odwecie za to zdemaskowanie pomawia i oskarża Panią o fałszerstwo;

- Kłamie pan i to tak głupio i bezczelnie, że aż zdziwienie bierze skąd u kogoś tyle tupetu? Na wszystkie pana kłamstwa są dowody, będą przedstawione w sądzie i będzie po wszystkim. Pana pisanina jest chamską i prostacką pyskówką, niczym więcej;

- Ten człowiek jest mistrzem kłamstwa, konfliktu, oczerniania... nazywa się dziennikarzem, felietonistą.

- I właśnie ponownie pan udowodnił jakim jest pan oszczercą i kłamcą. Jak manipuluje pan faktami. Pisarka żadnego procesu nie przegrała. Biegła dała się wpuścić w maliny przez pana kłamstwa, przygotowała na tej podstawie bezwartościowy dokument, sędzia przyjęła go bezkrytycznie, bo już bała się przedłużać proces. Wpłynęła skarga na przewlekłość procesu. Wyrok został uchylony, mający tyle wad, że trudno było go zaakceptować. Także niech pan przestanie kłamać! tego już nie można słuchać! co pan wyprawia???

- A gdy się ukryje pod jakimś nikiem (tak robi na portalu Afer Prawa), to używa takich słów: kuchta, babsko, zajmij się swoimi bachorami, nawiedzona baba i gorsze.. itp.. pięknie!

 

Anonimowa (bliska pisarce) postać p..p znacznie więcej wylewa pomyj, niż oskarżana przez pisarkę osoba i nie widzi w tym nic szczególnego. Kali może obrażać, ale Kalego nie można. W ostatnim jej zarzucie widać mechanizm zniesławiania zupełnie podobny do braku rozumu pisarki – obie ze stuprocentową pewnością zakładają, że pejoratywne określenia zostały napisane przez blogera wskazanego przez nie. I za takie bezrozumne paplanie na forach obie te osoby powinny odpowiedzieć przed sądem!

 

Czy reportaż amerykańskiego dziennika „New York Timesa” na temat ukrytego bogactwa rodziny premiera Wena Jiabao (prawie 3 mld dolarów) rozniesie XVIII zjazd Komunistycznej Partii Chin? Gazeta już zapłaciła za to utratą chińskich czytelników i reklamodawców.

Rząd Chin próbował zapobiec publikacji, gdy zaś tekst się ukazał, wielce się zirytował – „Takie artykuły oczerniają Chiny i mają swój podtekst”.

Nie istnieją „ukryte bogactwa bliskich Wena Jiabao, o których pisze NYT” - twierdzą prawnicy rodziny chińskiego premiera i grożą redakcji procesem.

Ciekawe, kto kłamie i jak tę sprawę rozwiąże sąd (i czy chiński, czy amerykański)? A w jaki sposób wyjaśni polski sąd sprawę pisarki, która twierdzi, że bloger miał lewe konto na dane Kawalec, zaś ów dziennikarz obywatelski uważa, że nie miał tego konta i że ci, co tak uważają, to mają coś z głową, czyli nieco nam skretyniali. W obu przypadkach jedna ze stron konfliktu kłamie. Kto dojdzie prawdy?

 

Tomasz Wróblewski, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” oddał się do dyspozycji rady nadzorczej spółki wydającej ten dziennik. To skutek opublikowania tamże tekstu o znalezieniu śladów materiałów wybuchowych we wraku tupolewa, co zainicjowało największy ostatnio kryzys wywołany przez media. Czy popełniony błąd (jeśli to istotnie był błąd) jest większy, czy mniejszy, niż niezamknięcie dachu przed piłkarskim meczem Polski z Anglią, do którego nie doszło w planowanym terminie, za co jednak ktoś utracił stanowisko?

Kilka dni wcześniej tenże redaktorpoinformował, że przed publikacją tekstu dotyczącego wysyłania przez nasz MSZ pitów do białoruskich opozycjonistów, spotkał się z „niewiarygodną presją”, aby niczego nie publikować, natomiast rzecznik MSZ zakomunikował, że nie było żadnych nacisków, a jedynie krytyka i przekonywanie, że dziennikarze gazety „mylą się a publikacja mogłaby szkodzić interesom państwa oraz środowiskom niezależnym na Białorusi”.

I kto kogo naciskał? Słowo przeciwko słowu? I to na wysokim szczeblu, natomiast na znaczenie niższym była podobna sprawa – pisarka, kiedy jej wyczyny zostały opisane na portalu Salon24, doprowadziła do złamania prawa prasowego (art. 44.1. Kto utrudnia lub tłumi krytykę prasową podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności) i - powołując się na art. 212 Kk oraz strasząc swoim prawnikiem - wystosowała wezwania do portalowych adminów, aby skasowali parę notek o jej działalności. I te notatki zostały skasowane! Jednak istnieją niezależne portale, które poważnie traktują wolność słowa i nie dają się nastraszyć konfabulującej intelektualistce, która popełniła kilka nieetycznych czynów i udała się do sądów, aby poparły ją w walce o jej utracone a rzekomo dobre imię, które nie jest już dobre, bowiem zostało przez nią samą zhańbione fałszerstwem i oskarżeniem blogera, że pisał jako Kawalec (każdy, kto tak twierdzi jest niecnym patafianem!). Leniwa Temida powinna to migiem sprawdzić, ale ona nie ma czasu w ważniejszych sprawach, więc zapewne nadal nie będzie chciała zająć się tą sprawą.

W oświadczeniu MSZ stwierdzono, że „cała sprawa nie świadczy o niewiarygodnej presji MSZ na redakcję ‘Rz’, a raczej o nieprzyzwyczajeniu redakcji, że praca dziennikarzy, zwłaszcza gdy jest nieodpowiedzialna, może być oceniana i krytykowana”. Jeśli trzymać się tej linii, to pisarka mogła napisać swój artykuł polemizujący z zamieszczonymi wcześniej tekstami, który przekonywałby czytelników do jej racji. Wszak w kulturalny sposób można krytykować nie tylko pisarkę, ale i blogera, który omówił jej działania, uznając je za nieetyczne. Niestety, pisarka potrafi jedynie lamentować i pisać pozwy oraz oskarżenia po sądach i wysyłać żądania skasowania artykułów, które omawiają nie tylko jej fałszerstwo i pomówienie, ale także dyletanctwo jej mecenasa oraz sędziego prowadzącego sprawę IC692/09. I jeśli protestuje przeciwko kolejnemu artykułowi, to zwykle wysyła skan wyroku z 18 grudnia 2009, licząc w jego magiczną siłę. Czyżby istotnie nie dostrzegała swoim ścisłym umysłem, że wyrok jest oparty na wielu błędach popełnionych przez gdańskiego sędziego i że jest to bezwartościowy świstek papieru? A czy honor sędziego pozwoli mu na przyznanie się do błędu?

 

Gdyby nawet uznać, że istotnie bloger popełnił jakąś przewinę, to ciekawe, czy powinien ponieść surowszą karę niż prokuratorka z Sopotu, która jest fachowcem, osobą wielce odpowiedzialną i znającą lepiej prawo, niż ów dziennikarz obywatelski. Która z tych dwóch osób otrzyma surowszą karę? Jeśli bloger, to zaistnieje kolejny togowy skandal.

 

„To co powiedział Seremet to ohydne kłamstwo. Zszedł poniżej swojego poziomu” - stwierdził po debacie (27 września 2012) Janusz Walentynowicz, syn Anny Walentynowicz, który został wzburzony wypowiedzią prokuratora generalnego o pomyłkach dwóch rodzin przy identyfikacji ofiar katastrofy Smoleńskiej – „Przyczyną pierwotnej nieprawidłowej identyfikacji wspomnianych dwóch ciał ofiar katastrofy było nietrafne ich rozpoznanie przez członków rodzin”. Ktoś kłamie? Kto i kogo poda do sądu o zniesławienie?

 

Artur Wosztyl, pilot Jaka-40, który wylądował w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 przed katastrofą Tu-154M, potwierdził, że słyszał komendę wieży w Smoleńsku, żeby tupolew schodził na wysokość 50 metrów, a nie 100, czyli minimalnej wysokości jaka jest dozwolona na lotnisku Siewiernyj. Maciej Lasek, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. zaprzecza – „zapis z rejestratora jaka był zapisem bardzo wyraźnym, ponieważ zapisywał tylko korespondencję radiową i nie ma w tych materiałach żadnej wzmianki o zezwoleniu kontrolerów do zejścia na 50 metrów”.

Kto mija się z prawdą? Czy można mieć rozbieżne zdania, jeśli można to obiektywnie sprawdzić? Przy okazji – pisarka zeznała (i rozsyłała informacje do portalowych redakcji), że nigdy nie napisała pikantnego żartu i w jaki sposób można to obiektywnie ocenić? Czy wystarczy zacytować jej kilka wybranych dowcipów? Czy przeciętny czytelnik jest w stanie ocenić rangę dowcipu? Czy powinno odbyć się referendum i społeczeństwo ma to ocenić? Prawdopodobnie musi być powołany biegły, który oceni, czy były one pikantne, bo może ów specjalista stwierdzi – „nie, nie były pikantne, lecz całkiem wulgarne”, zatem w takim przypadku pisarka miałaby... rację.

Okazuje się, że dojście prawdy, pomimo dowodów maści wszelakiej, jest w dzisiejszych czasach dość trudne, zatem jak mamy oceniać wypowiedzi albo postępowanie powszechnie znanych osób, lecz żyjących kilka wieków temu, skoro nie możemy sobie poradzić z teraźniejszością?!

 

* - autor niniejszego tekstu