Za komuny Polska była najweselszym barakiem w obozie państw socjalistycznych. Zmienił się obóz, ale nadal dzierżymy pierwszeństwo w dziedzinie wesołości, także makabrycznej.

64-letnia zakonnica, która porysowała trzy samochody, została ujęta w Gdańsku i usłyszała zarzuty zniszczenia mienia. Wstępnie straty oszacowano na 2700 zł. Po przesłuchaniu siostra została zwolniona. Policja jednak nie zdradza, jak ta pani wyjaśniała swoje zachowanie, ale ujawnia, że była trzeźwa i że grozi jej do 5 lat pozbawienia wolności.

Co się dzieje z ludźmi, którzy powinni być wzorem? A to biskup popije tęgo i ma nietęgą minę po wpadnięciu na latarnię i po przetestowaniu alkoholomierzem. Miał 2,5 promila, ale dość biegle posługiwał się jeszcze telefonem komórkowym po zatrzymaniu.

Teraz siostra zakonna rysuje auta, zaś straty poniesione są porównywalne ze średnia płacą miesięczną – kto zapłaci za zniszczenia? A kto zapłaci za rozbite auto, wszak nie ubezpieczyciel. Można powiedzieć – taca jest wyrozumiała i za wszystko zapłaci...

Nazwisko biskupa podano, bo jest publicznym biskupem, natomiast siostra jest niższego szczeble – nie jest to zatem siostra publiczna, więc danych nie podano. Konstytucja pewnie (należy to sprawdzić) dzieli obywateli na publicznych i niepublicznych, zatem niektórych nazwisk nie poznamy, choć media na świecie równo lecą po nazwiskach i to jeszcze przed pierwszą rozprawą sądową. U nas trzeba czekać do zapadnięcia ostatecznego wyroku, co trwa latami i na koniec sąd wcale nie musi zgodzić się na podanie nazwiska.

I co? Oboje poddadzą się dobrowolnej karze i oddadzą się do dyspozycji papieża? Policja ukrywa w obu przypadkach bliższe szczegóły, które mogłyby rzucić światło a przynajmniej zaspokoić ciekawość naszego ludu, który ostatnio przeżył szok z Dachem Narodowym, który nie został zamknięty i naleciało na murawę zbyt dużo wody.

Podobno murawa była bez drenażu. No i słusznie – skoro wydano miliony na dach, to po co mnożyć koszty? Grubsza murawa i z drenami jest znacznie droższa od bezdrenażowej położonej przed meczem, który się wówczas nie odbył. Jeśli zaczyna padać, to zamykamy dach i gramy na suchej trawie albo dajemy murawę solidną z drenami i nie budujemy dachu. Podwójne zabezpieczenia to świetny pomysł, ale trzeba być bogatym narodem, aby stosować najdroższe rozwiązania. W samolotach to zrozumiałe, że są układy zdublowane, ale po co na stadionie średnio zamożnego narodu, a do tego całkiem nieźle zadłużonego? Dobry a oszczędny prywatny gospodarz ma ruchomy dach albo odsączaną murawę i eksploatuje oraz konserwuje jedno z tych dobrodziejstw techniki, natomiast gospodarz, któremu kupiono oba systemy za publiczne pieniądze nie jest oszczędny, a ponieważ koszty powinien wliczyć w bilety, przeto wstęp na stadion ze wszystkimi szykanami powinien być droższy. Jeśli nie jest, to znaczy, że ktoś (zwykle podatnicy) dopłaca do tańszych biletów.

Inne narody mają drogą grubą murawę z drenażem i świetną trawę, ale nie mają dachów, a u nas mamy kiepską trawę (ile już było wymian muraw?) oraz tanią cienką murawę, no bo mamy dach, a do tego nie mamy odpowiedniej osoby odpowiedzialnej za naciśnięcie tajemniczego guzika od elastycznego stropu i cały świat znowu z nas się śmieje.

Mamy poważne dylematy – świat ustalił już dawno w wielu państwach zasady rozmnażania in vitro i zasady dopłat do tego sposobu powiększania liczby ludności, skoro Polacy są albo wadliwi, albo niechętni prokreacji, ale my nadal jesteśmy na etapie dyskusji. Oczywiście, temat nie jest prosty, momentami drastyczny, czy nawet zabójczy, ale świat z tym się jakoś uporał, a mieszkają tam ludzie podobni do nas.

Europa nas prześciga, bo w organizacji są lepsi od nas i co z tego, że jesteśmy pracowitsi, skoro organizacyjnie leżymy. A to kopiemy rowy i zakładamy jedną instalację, a potem ponownie kopiemy, bo zapomnieliśmy o jakiejś rurze. A to zamiast wszystkie ciała dokładnie sprawdzić i rozpoznać, to po słowiańsku (wespół ze wschodnim bratnim plemieniem) błędnie rozpoznaliśmy naszych zabitych w katastrofie lotniczej. A może wszystko odbyło się wzorowo, lecz facet nalepiający kartki na trumnach losowo je przylepił, bo zgubił listę numerów trumien, które odpowiadały nazwiskom? I zamiast porządkować groby przed świętem zmarłych, to wydajemy państwową kasę na ekshumacje.

Czy po wojnie jakiś Niemiec ukradł Polakowi auto? To byłoby o czym pisać! Ale to my mamy tendencje do zabierania pojazdów naszym zachodnim sąsiadom. Tak się zapędziliśmy w tym obyczaju, że bierzemy nie tylko to co się rusza, ale i to, co już zaprzestało. Gdyby nie powaga chwili, to byłoby do śmiechu. Zresztą prześcignęliśmy powściągliwie wesołych Anglików, bo już nic bardziej śmiesznego a makabrycznego chyba oni nie wymyślą. Dzięki kradzieży auta z tuzinem niemieckich zwłok poznaliśmy kształt i budowę zagranicznych trumien służących do kremacji zmarłych. Większość z nas nie miała pojęcia o tym.

Wielu wiedziało, że przez granicę państwową należy zwłoki przewozić w metalowych a drogich trumnach, ale złodzieje o tym pewnie nie wiedzieli, zresztą nie wiedzieli, że kradną nie tylko auto, lecz makabryczną zawartość. Szkoda, że nasze media nie zrobiły wywiadów z pracownikami krematorium i z rodzinami, które dostały informację typu - „Pańska córka została porwana/ukradziona przez Polaków razem z naszym autem, zatem kremacja odbędzie się dopiero po odzyskaniu ciała”. Przez kilka dni rodziny porwanych Niemców nie wiedziały, co się dzieje z ich bliskimi (a jednocześnie jakże dalekimi). Krematorium miało poważny przestój. Z pewnością wypowiedzi rozsierdzonych Niemców (nie tylko rodzin, także polityków, a zwłaszcza tych nam nieprzychylnych) byłyby wielce interesujące, ale pewnie i niecenzuralne, zatem to może dobrze, że z nimi nie podyskutowano?

Drewniane trumny mogłyby powrócić równie dyskretnie za Odrę, ale sprawa została nagłośniona, zatem wszystko musi być teraz zgodne z przepisami - trzeba zamienić drewniane otoczenie na metalowe. A wystarczyłoby w parę godzin odwieźć i w Niemczech dokonać ostatecznej identyfikacji, wszak nie jest pewne, że karteczki naklejone na ostatnich meblach nie odkleiły się podczas ucieczki do Polski i nie zostały losowo ponownie naklejone albo że nie zostały przeklejone dla samej hecy, wszak podobnie uczyniono 2 lata wcześniej na znacznie wyższym poziomie współpracy międzynarodowej, ale po drugiej stronie granicy naszego Państwa, które jednak nie zdało egzaminu w paru dyscyplinach (organizacja, informacja, kontrola, poszukiwania, wyjaśnienia, transport, ułożenie godła).

Dlaczego stosuje się metalowe trumny? To pewnie jakiś stary przepis oparty na sanitarnych wytycznych, ale teraz mamy jedną wielką unię, między innymi i po to, aby łamać wszelkie dawne bariery i aby ułatwiać życie zwykłym mieszkańcom Unii, jak również urzędnikom. Małe państwa są wyraźnie dyskryminowane. Ze Szczecina do Przemyśla ciało wiezione jest w zwykłej trumnie, zaś przewożąc pechowca tyle samo kilometrów z Luksemburga, Belgii czy Holandii, to musimy starać się o metalowe trumny, choć sama podróż jest identyczna co w Polsce, nie licząc różnicy w podskakiwaniu na wybojach, ale tam jest to międzynarodowa podróż, a u nas tylko krajowa. Taka Rosja, Stany, czy Chiny są wyraźnie uprzywilejowane w kwestii przewożenia zwłok.

Za komuny bywało, że jeśli dziadek zmarł podczas wycieczki trabantem do NRD, to rodzina sadzała dziadka w aucie, sugerując wszystkim napotkanym jego mocny sen, zaś służby graniczne udawały, że nie widzą problemu – wszyscy byli mniej więcej zadowoleni (oprócz delikwenta), bowiem rodzina oszczędzała masę pieniędzy na wiadome procedury, zaś urzędnicy oszczędzali sobie masę papierkowej roboty. Teraz – w ramach walki z biurokracją – właśnie wszystko trzeba dokładnie wykonywać według skomplikowanych procedur i mamy tego typu „przygody” z trumnami.

W ciągu paru dni dwa skandale, które zdumiały Europę – solidna ulewa i zamoczenie Narodowego przy otwartym dachu oraz odwołanie supermeczu (polska organizacja) i kradzież auta z tuzinem pełnych trumien (polskie złodziejstwo niemieckich dóbr) - nie dość, że skandal, to jeszcze wstyd i makabra. Co wymyślimy w najbliższych dniach?